piątek, 18 maja 2012

Zdradzeni o świcie

Polska piłka aferami stoi. To wiadomo nie od dziś. Lato przyjmuje łapówkę, GKS Bełchatów zamieszany w korupcje i tak dalej, i tak dalej... Jednak teraz na tapecie są inne afery chodzi mianowicie o lżenie na klub Legii Warszawa. Dziecinna sprawa tak naprawdę, ale każdy ma swoje racje.

Zacznijmy od tego, że najpierw była jednostka. Piłkarz Lecha Poznań (wówczas jeszcze), Semir Stilic zaśpiewał to i owo na celebracji 4 miejsca (sic!) zdobytego przez jego klub. Oczywiście zaśpiewał ładnie i czysto o tym, że Legia to pewna pani z najstarszego zawodu na Świecie. Bach! Klamka zapadła, Wydział Dyscypliny ukarał gracza na 6 meczy mistrzowski (podobno mających także prawomocność w innych krajach - co jest wiążące, bo Semir odchodzi z klubu i raczej nie zostanie w Polsce). Owszem były wytłumaczenia, że nie znał słów i w ogóle, ale na dobrą sprawę nikt w to nie wierzył. Było po kłopocie.

Następnie udostępniony został film z fety mistrzowskiej, obecnego już króla polskiej piłki kopanej tj. Śląska Wrocław. Około 10 piłkarzy tak doskonale się bawiło śpiewając z kibicami. Nagle w ruch poszły inwektywy, ponownie w stronę klubu ze stolicy. Sprawa ponownie oparła się o Wydział Dyscypliny PZPN a piłkarze Śląska kajali się jakimiś bezsensownymi wytłumaczeniami.

Karę nałożono wczoraj. Szczęściu piłkarzy wrocławskiej ekipy zabraknie w pięciu meczach Ekstraklasy. Wydział zrobił to, co do niego należało, wszak postąpił zgodnie z regulaminem, w którym napisano:

§9 3.3 W przypadku, gdy publiczna wypowiedź osoby obwinionej, wyczerpująca znamiona przewinienia dyscyplinarnego, o którym mowa w ust. 1, nastąpiła w środkach masowego przekazu, w szczególności po zakończeniu meczu piłkarskiego względnie w przypadku popełnienia przez osobę obwinioną drugiego lub kolejnego przewinienia dyscyplinarnego, o którym mowa w ust. 3.2 i ust. 3.3 orzeka się łącznie: - karę pieniężną w kwocie nie niższej niż 48.000 zł, - dyskwalifikację na okres co najmniej 5 meczów.

Tak, więc można powiedzieć, że w końcu postąpiono według przepisów no i praktycznie ich nie łamiąc (chyba kary pieniężne były niższe). Jednak oczywiście wywołało to burzę. Jak to? Celowo, bo wtedy Legia będzie miała łatwiej w lidze (tak jakby teraz nie miała a przecież przerżnęli jak ostatni frajerzy) i w ogóle to wszyscy dobrze robią Legii.

Biedna ta Legia, będąc najbardziej medialnym klubem w Polsce, a pewnie i zagranicą nie ma lekkiego życia. Kibice wszelakich drużyn mają wielki z tym problem, bo w mediach wszech obecna jest wszędzie Legia. Ja się pytam, cóż ten klub uczynił takiego, że krytykuje się go za bycie medialnym? Czemu zdobycie mistrzostwa przez klub spoza Warszawy łączy się z obelgami na temat Wojskowych?

Napiszę tak. Śląsk wygrał ligę, wygrał w pełni zasłużenie, bowiem uzbierał najwięcej punktów. Powinien być dumny z tego, że jest mistrzem (pewnie jest) a nie skupiać się na lżeniu bogu ducha winnemu zespołowi, który tak naprawdę im tylko pomógł w zdobyciu mistrzostwa. Skoro Śląsk zdobył mistrzostwo Polski nie powinien się już na nikogo oglądać i wywoływać się poniekąd sam do tablicy. Nie chciałbym napisać tego w brzydki sposób, ale takie świętowanie to dla mnie objaw braku własnej wartości oraz świadczy o braku pewnego poziomu, który chyba cechuje ludzi dorosłych.

PS. Widziałem już też filmiki, w których Legioniści lżą na Polonię po derbach. Za co im się nie oberwało w ogóle. Tłumaczę to specyfiką spotkań derbowych. Aczkolwiek też uważam, że jest to poniżej poziomu i gdyby kara została nałożona wówczas, to nie byłoby tu nic do gadania.

PS2. Zwyczajowa piosenka na koniec:  

piątek, 30 marca 2012

Operacja DzieńWskrzeszenia


Podróże w czasie. Temat tak wyeksploatowany, że można by stworzyć pięcioksiąg i ustalić nową religię. Wojna nuklearna i świat postnuklearny- kolejne zagadnienie, o którym napisano tomy. Jak, więc z tych dwóch historii stworzyć książkę, którą można będzie przeczytać i dodatkowo się nie zanudzić?

Za te tematy wziął się Andrzej Pilipiuk, pisarz o uznanym już nazwisku w światku polskiej literatury współczesnej. Znany z opowieści o Jakubie Wędrowyczu twórca postanowił połączyć je oba. Porwanie się z motyką na słońce? Być może, ale latanie z narzędziem rolnym po polu przy równoczesnej pięknej pogodzie wcale nie musi być nudne.

"Operacja Dzień Wskrzeszenia" (bowiem ten tytuł mam zamiar teraz omówić) nie jest książką wielką, to wiem na pewno. Czytało się go jednak dość żwawo. Mamy do czynienia z utworem, który skierowany jest na przygodę, przygodę na śmierć i życie. Nie trafi on jednak w bardziej wysublimowane gusta, a raczej w te, gdzie wymagania są skierowane na brak niepotrzebnych upiększeń. Dodatkowo, jeśli książka jest napisana ze zgodnością historyczną (a podejrzewam, że tak jest), można dowiedzieć się z niej sporo rzeczy.

Książka opowiada o czasach postnuklearnych, jednak nie w odległym czasie. Według niej Polska była w posiadaniu bomby nuklearnej i podczas przeciążenia w kontaktach dyplomacyjnych, postanowiła jej użyć. Na planecie zwanej przez nas Ziemią ostało się raptem 2 mld ludzi. Niby wciąż sporo, by stworzyć nowy, lepszy świat. Ludziom jednak nie spieszy sie ku aktom prokreacji. Są skażeni, co prowadziłoby pewnie do niezbyt przyjemnego potomstwa, na dodatek większość terenów pokryły pyły broni jądrowej. Co robimy, gdy nie ma już wyjścia i ludzkość prędzej czy później zostanie zgładzona? Oczywiście cofamy się w czasie, przecież musimy to wszystko jakoś odkręcić. Sprawa jest prosta, w Polsce swego czasu założono instytut zajmujący się podróżami w czasie. Instytut, dodajmy, całkowicie tajny. Kiedy w końcu udaje się osiągnąć zamierzony cel tj. skok w przeszłość zbiera się grupa ludzi, która musi odkręcić historię. Zadanie niezbyt skomplikowane, wystarczy odnaleźć przodka prezydenta, który użyje bomby nuklearnej i sprawić by nie mógł mieć więcej dzieci. Po tym wszystkim odwrócony zostanie bieg zdarzeń i wszystko wróci do miejsca sprzed wojny.

W czasie czytania- banał. Cofamy się w czasie, by uratować ludzkość. Skoki do lat ubiegłych to niesamowicie odpowiedzialna sprawa, nie można przecież zmieniać w niej nic prócz samej bezpłodności potomka. Wszak by zmienić historię w sposób niezbyt sprzyjający. Niemcy wygrywają II wojnę światową, bolszewicy wkraczają do Polski, czy coś równie gorszącego. Bohaterowie? Nie ma nikogo o dziwnie brzmiącej godności, same Pawły, Michały, Magdy, Sławki, są to zwykli młodzi ludzie. Ot normalność pełną gębą. I mimo wszystko książkę czyta się bardzo lekko, brak wrażenia zmęczenia, a kolejne przygody wzmagają ciekawość.

Całości mogę zarzucić parę drobiazgów. Przydałaby się odrobina humoru, który byłby czymś więcej niż utartym frazesem. Ponieważ tylko takowe się tam znajdują. Poza tym nie wiem czy nie przydałoby się książki skrócić o jeden rozdział, bo mamy w nim kompletnie nieciekawą historię, która nijak rusza akcję do przodu. Zupełnie pewnie jak ten tekst.

Ci, co czytali Pilipuka pewnie nie będą rozczarowani, wręcz przeciwnie łykną bez popitki. Natomiast tym, którym na sercu leży przeczytanie czegoś bez zobowiązań, czegoś lekkiego i zarazem pasjonującego gorąco polecam. Nie czytałem żadnej z poprzednich książek tego autora a mimo to, prócz lekkiej niechęci na początku (związek właśnie dwóch oklepanych tematów) przeczytałem pozycję na raz, choć żadnym Rokiem 1984 czy Ojcem Chrzestnym nie była. Więc ze szczerymi chęciami polecam.

czwartek, 22 marca 2012

Co mnie nie kręci, co mnie nie podnieca.

Dorosły człowiek prawda. Nie powinien się niczego bać, prawda. Ale to nieprawda. Boimy się różnych rzeczy, od uzależnienia kebabami do kolorowych kucyków Pony. To nic złego. Jesteśmy ludźmi, przynajmniej większość z nas. Poniżej lista naprawdę strasznych rzeczy, które mnie przerażają. Przyprawiają o dreszcze, sprawiają, iż nie mam chęci wstawać rano. Jakby ktoś chciał mnie kiedyś zgładzić, to proszę, o to mój kryptonit:

5. TAŃCZĄCE KARŁY

Nie zrozumie tego nikt kto nie oglądał Twin Peaks. Jedna z najbardziej wkręcających mnie w ten serial scen to właśnie była scena gdy karzeł zaczął tańczyć. Na bok odłożyłem wtedy Boba i tym podobne. Po prosty te małe istoty mają zupełnie inny układ ruchów niż ludzie przeciętnego wzrostu, przez co ich ruchy wydają mi się przerażajace. Coś pomiędzy nagłym ciosem w krocze a zastanawianiem się nad tym ruchem. Zresztą sami popatrzcie:



W ogóle Twin Peaks jest przerażający w ogóle, to inna sprawa, ale mówimy o pierwszej piątce.

4. PRASTARY KOMBINEZON PŁETWONURKA

Tu zasada jest prosta, nie wiesz co kryje się w środku nie ufasz. Proste. To trochę jak z clownami, bo któż normalny ma sobie malować twarz i chodzić w oczojebnych strojach z wiecznym uśmiechiem na twarzy? Szwajcarzy się nie liczą. Wracając do podpunktu, to chyba wzięło się z lat dziecinkości gdy oglądałem Scooby-Doo.




3. CZARNA DRÓŻKA

Przejście przez nią po zmroku to dla mnie osiągnięcie na miarę Everstu. Wąska, otoczone starą, spruchniałą zieleniną ścieżka przy której lampy oddzielone są o jakieś 200 m. TO JEST PO PROSTU RAJ DLA GWAŁCICIELI!



Nie będących w temacie informuję, że Czarna Dróżka (nazwa złowieszcza wywodzi się od tego, że kiedyś była usypana żużlem) jest łącznikiem między miastem a wsią w której mieszkam. Łącznikiem dodajmy obrośniętym w legendy, choć i nie tylko. Różny element się tam kręci, różne historie o pobliskich bagienkach. Tam u góry to jej zdjęcie gdy nie wygląda strasznie tj. za dnia na dodatek jest to jeden z ostatnich odcinków trasy.

2. GŁĘBINY

Można podpiąć pod punkt 4, ale to inna zasada strachu. Tutaj boję się bardziej tego, co jest nieodkryte. Cóż też może kryć się w jedynych niezbadanych terenach kuli ziemskiej? Cthulhu to pewnie wierzchołek góry lodowej.



1. KARALUCHY



Naprawdę dziwię się, że zdołałem tutaj jakieś zdjęcie jego wkleić. Prócz oczywistego obrzydzenia (najbardziej parszywe stworzenia na globie) zostaje jeszcze kwestia ich nieśmiertelności. Mamy karalucha prawda, wiemy dobrze że przeżyją wojnę nuklearną. Co więcej to z nich mogłoby wyewoluować inne życie. Kurwica człowieka bieże jak sobie pomyśli o karaluchach wielkości ludzi. Mało tego by nie było, że obawiam się czegoś co może nie nastąpić. Zabić karalucha, owszem można. Możemy go zgnieść, to dla nas żaden problem. Ale jeśli macie pomysł oderwania mu główki to wyobraźcie sobie, że te cholertwo żyje jeszcze kilkanaście dni! Potem umiera z głodu...

Tak więc macie mnie nagiego. Otworzyłem się przed wami i wierzę w was, że nigdy tego nie wykorzystacie.

PS. Aha, polecam Twin Peaks

środa, 14 marca 2012

I'll be there for youuuuu

Witam, witam. O zdrowie pytam.

Cudownym rymem zaczynamy kolejny tekst o niczym, przez który zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę moje studia prowadzą do nikąd. Tak czy inaczej, zapraszam.

Moją wielką pasją (będącą przy okazji świetną okazją do marnowania czasu) są seriale komediowe. Na tyle, że wśród tych najbardziej popularnych jestem ze wszystkim na bieżąco. I wcale nie trzeba dziwić mi się, że najczęściej w czasach telewizyjnej papki, oglądam Comedy Central (rzecz jasna, kiedy nie ma meczów, he he he).Wolę obejrzeć jakiś serial niż film. Seriale są, krótkie nie wymagają większego wgłębienia, wszystko, co się w nich dzieje wchodzi Ci na bieżąco w żyły i tyle. Na film potrzeba więcej czasu, a w tygodniu to tak czasem ciężko.

Swoje zapotrzebowanie na seriale zacząłem gdzieś tak pod koniec klasy maturalnej, gdy zamiast przygotowywać się do egzaminu dojrzałości katowałem sezony Scrubsów. Potem w ruch poszło wszystko z How i Met Your Mother czy Big Bang Theory na czele. Po drodze trafiłem gdzieś na Friends i tyle...

Kiedy jakieś parę miesięcy temu zdecydowałem się od nowa obejrzeć ten serial, nie spodziewałem się, że zmienię sobie hierarchię ulubionych seriali (która wyglądała: Scrubs, Big Bang Theory, Always Sunny in Philadelphia, How I Met Your Mother i tak dalej, gdzieś tak pod koniec chyba nawet usadowiło się My, Wife and Kids). Wcześniej Friends uważałem za serial dobry, ale też odrobinę ciut przereklamowany. Fajny, ale bez fajerwerków. Ot do obejrzenia, tylko po to by zabić sobie czasy (bo np. Scrubs ogląda się do bycia zajebistym jak dr Cox, How I Met dla bycia zajebistym jak Marshall etc.).

Raził mnie wtedy stary styl komedii lat 90. Czyli jakiegoś dziwnego poczucia bliskości z całym gronem postaci. Nie wiem, chyba dorosłem, na pewno częściej się myję, ale jednak jestem w trakcie 9 sezonu i zacząłem uważać, że Friends to najlepszy serial komediowy, jaki kiedykolwiek miał miejsce. Podoba mi się w nim prawie wszystko od sposobu prowadzenia i rozciągania historii na sezony (podczas gdy, w How I Met Your Mother zabrakło pomysłu na Barneya od jakiegoś 4 sezonu i jego związku z Robin). Mamy 10 sezonów a każdy pociąga jakoś całą historię wkraczania w jak najbardziej dojrzałe życie szóstki przyjaciół w taki sposób, jaki by za pewne się potoczyła.

Wielkim plusem Friends jest duży poziom absurdów. Phoebe rodząca trojaczki dla swoje brata (bez obaw! sztuczne zapłodnienie), hodowanie kur czy kaczek w domu, ojciec Chandlera będący homoseksualnym transwestytą. Wiele takich smaczków jest przez całe 10 sezonów. A wszystko to przy świetnie rozłożonych bohaterach, z których tylko jedna jest tak naprawdę nijaka i można było ją inaczej rozegrać (Monica). Poza tym mamy niegrzeszącego rozumem, ale przystojnego Joeya (takie założenie serialowe, nie moja osobista ocena...) mądrzącego się wszem i wobec Rossa, odrobinę zakręconą Phoebe, kompletnie nietaktowną Rachel czy kapitalnie sarkastycznego Chandlera. No mieszanka wybuchowa. Przez to trudno jest znaleźć wybijającą się postać, na której opierałby się serial, co chyba ostatecznie udowodnił fakt, że spin off Joey nie znalazł sobie tyle fanów co oryginalne Friends.

Plusem jest też fakt, że jak przystało na wielką produkcję w serialu tym występuje cała gama sław. Gary Oldman, Tom Selleck, Bruce Willis, Brad Pitt a to tylko paru, bo pojawiła się też śmietanka żeńskich postaci jednak ich nazwiska są zbyt skomplikowane bym pisał je z pamięci a do googla mam daleko...

Nie zaskoczy chyba nikogo fakt, że zakochałem się w tym serialu niemalże jak w katowanych przeze mnie Scrubsach. W tym momencie nawet ich przebijają, bo każdy kolejny sezon trzyma poziom, (choć z tego, co pamiętam ostatni najmniej) a w Scrubsy się trzeba jednak wkręcić by podobało się tak jak Scrubsi powinni się podobać. Tak czy inaczej Friends to spoko serial przybijaj mu pieczątkę "Znak Jakości Siudy" i z niecierpliwością czekam na film, który nigdy nie powstanie, bo aktorzy umrą z nadmiaru gotówki.

Tu i teraz, czołóweczka:

poniedziałek, 12 marca 2012

FENDEREK ZMIENIA WPIS O 11

http://issuu.com/rockaxxess/docs/rockaxxess_marzec2012

O Barcelonie abonie....

Miałem już napisane dwa wersy o sytuacji sędziowskiej w lidze Hiszpańskiej, ale uznałem, że nie będę tykał tego tematu. Niech sobie Real po swojemu wygrywa mistrzostwo w La Liga, przynajmniej nie będę wołał wkoło na pomstę do arbitrów ponieważ ten a nie inny klub wygrywa (choć jedną kwestię poruszę, bo jestem ciekaw czy ktokolwiek by o pomocy sędziów dla Barcelony wyszedł poza mecze z Realem i ewentualnie mecz z Chelsea z trzy lata temu?). Trudno, będzie ten jeden tytuł mniej, nie rozpisuje się już.

Ale może nie będę znów zanudzał jakimś długi tekstem, którego i tak nikt nie przeczyta. Skupmy się na czymś innym. Za dni dziewięć powitamy wiosnę. Taką kalendarzową, pogodowa ma być wcześniej, Spowodowało to, że zaczynam inne życie. Życie bez przemokniętego buta i źle założonej czapki. Życie bez zmarzniętej ręki przy paleniu papierosa. Życie w którym jazda na rowerze nie będzie spotykać się z reakcją patrzenia na cyklistę z politowaniem czy też po prostu ze zdziwieniem (wierzcie lub nie, nie rozumiem ludzi hartujących się takową jazdą). Zaczyna się sezon grilla, much, zimnego piwska oraz much. Na komary poczekamy do lata.

Wypadało by napisać, że moje uwielbienie do zimy skończyło się wraz z wiarą w świętego Mikołaja. Od tego momentu przestałem myśleć, że z "białą" porą roku kojarzy się cokolwiek dobrego. Mam nawet teorię, że śnieg jest zły, bo się rozpuszcza. Jakby miałby być dobry to by istniał cały rok. Generalnie po dziurki w porach mam myślenie, że zima to coś pięknego. Nie potrafię tego zrozumieć (ale też nie potrafię zrozumieć trzeciej zasady dynamiki, a większość raczej się jej nie przeciwstawia).

Tak czy inaczej udało się zimę przetrzymać, Była krótsza ale też bardziej intensywna. Samochód w końcu zacznie mi normalnie palić, nie będę się bał o rozładowany akumulator i po robocie nie będę musiał martwić się o skrobanie szyb. Koniec, końców założę lżejsze buty, które nie będą przeciekać i w których sznurowadło nie urywa się po mocniejszym pociągnięciu za nie.

Innymi słowy szykuje się spokojniejszy czas dla moich skołatanych do granic niemożliwości, nerwów. Wszak ile można wypić litrów melisy tygodniowo?


czwartek, 8 marca 2012

Radio KaKa

Idę dziś na noc do pracy. Świetnie, nie? Dlaczego o tym piszę? Mianowicie, mam taką tradycję, że na noc do pracy zabieram słuchawki i słucham radia. Słucham radia, ponieważ moje wiekowe mp3 odmówiło mi w końcu posłuszeństwa. No i po części też dlatego, że nie stać mnie na drugie jak i na kartę pamięci do komórki. Jak się nie ma co się lubi, i tak dalej...

Więc słucham tego radio na nockach w pracy i z każdym przesłuchem jestem bliższy zabójstwa. Zaczynam rozumieć Kurta Cobaina czemu postanowił uciec z tego świata jak najdalej. Przeżyć osiem godzin słuchając radia w dzisiejszych czasach to niemalże chińska tortura. Ba podejrzewam, że gdyby w dzisiejszych czasach Chińczycy łapali jeńców, to tak wyciągaliby od nich tajemnice wagi państwowej.

Po kolei, mam dziewięć radiostacji na swoim telefonie, które mi w pracy odbierają. Aż wymienię, są to: Radio OKO, RMF.FM, Czwórka, Dwójka, Radio Maryja, Trójka, RDC, Radio ZET, Jedynka. Wiadomym jest, że niektóre są już radiami tematycznymi więc na nich wchodzę rzadko, a nawet w ogóle. Odrzucam, więc z miejsca Czwórkę, Dwójkę, Radio Maryja, Jedynkę. Jedynkę z zasady, nic ciekawego tam nie uświadczysz w godzinach nocnych, przynajmniej mi się nie trafiło. Czwórka, Dwójka i Radio Maryja - wiadomo przeznaczone dla określonej grupy słuchaczy. Ani ze mnie fan nowoczesnej muzyki, ani klasycznej. Do moherowego beretu też mi raczej daleko. Zostaje mi pięć stacji. Czyli powinno wystarczyć, nie? No właśnie...

Osiem godzin słucham tych pięć stacji z czego radości mam w jakiś dwudziestu minutach? Nie przesadzam, w radio ciężko jest teraz o dobrą muzykę, nie odkrywam Ameryki. Jednak na Jahwe, nie dałoby się jakoś tego bardziej urozmaicić? Odstawiam na bok na razie Trójkę, bo to oddzielna historia. Ja nawet rozumiem, świat poszedł do przodu. Sex, drugs and rock'n roll odszedł do lamusa, nie wróci prędko. Jednak na Boga! Wszyscy jesteśmy plemieniem! Ona jest plemieniem, ale ja też jestem plemieniem!

Pomijam fakt, że obecnie w radio są tylko jakieś nowohitowe popłuczyny, których za lat piętnaście nikt nie będzie pamiętał a z rodzimych wykonawców mam multum piosenek o tym jakie to było straszne, że byliśmy razem albo to cudowne, że jesteśmy razem i mamy tylko siebie. Zaistnieć w radio można tylko tak nie inaczej.

Na marginesie świetnie obrazuje to konkurs polskiej piosenki na EURO 2012. Występuje tam śmietanka naszej sceny, w jednej piosence Feel śpiewa by zawołać drzewa i ptaki. Cudowny tekst, jakże prawdziwy. Multum takich kwiatków w tym konkursie możemy znaleźć. Podaję linka od razu do dyskusji dziennikarza zczuba.pl z pewnym socjologiem. Taki mamy poziom muzyki teraz. I pisze to człowiek, który stara się znać na muzyce a wcale się na niej nie zna.

http://www.zczuba.pl/zczuba/1,90957,11228014,Piosenka_na_Euro_2012__Feel_wola_drzewa_i_ptaki__Liber.html


Wracając do głównego tematu. Nawet jeśli trafi się coś znośnego (masz farta i usłyszałeś to jako jeden z pierwszych nowy hit) to wiec, że prędzej czy później stacje radiowe zniszczą Ci to. Przykład wielbionego wszędzie i nigdzie Gotye. Piosenka niezła, nic wielkiego ot w czasach gdy poziom hitów ustala David Guetta, można jego utwór przesłuchać bez większych załamań nerwowych. Dwa, trzy miesiące Tobie daję, potem piosenka staje się takim hitem, że rzygasz nią i wszystkim co się z nią wiążę. RMF - Gotye, Trójka - Gotye, OKO - Gotye, przełączę na ZET. Oho nie ma Gotyego, kończy się jakaś piosenka może dadzą Jesus He Knows Me? Ano nie dadzą, bo spiker już zapowiada wielki hit Gotye. Cytując kultowy polski film: "I tak kurwa do zajebania".

Inaczej potraktuję Trójkę, bo to materiał jest na oddzielne żale. Królowa polskich stacji również zasługuje na trochę krytyki. Co prędzej czy później wykonam. Wierzcie mi.

Okej, żółć wylana. Musiałem to napisać. W sumie nic nowego, podejrzewam że dużo fanów mocniejszego grania ma takie same problemy z radiem, więc zwyczajnie go nie słucha. Ja też bym nie słuchał gdyby nie fakt, że osiem godzin pracy trzeba sobie jakoś umilić, bo bym zwyczajnie umarł od łoskotu maszyny.

Mam tylko prośbę, nie zabijajcie rock'n rolla. Jeden zespół już to zrobił: