środa, 14 marca 2012

I'll be there for youuuuu

Witam, witam. O zdrowie pytam.

Cudownym rymem zaczynamy kolejny tekst o niczym, przez który zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę moje studia prowadzą do nikąd. Tak czy inaczej, zapraszam.

Moją wielką pasją (będącą przy okazji świetną okazją do marnowania czasu) są seriale komediowe. Na tyle, że wśród tych najbardziej popularnych jestem ze wszystkim na bieżąco. I wcale nie trzeba dziwić mi się, że najczęściej w czasach telewizyjnej papki, oglądam Comedy Central (rzecz jasna, kiedy nie ma meczów, he he he).Wolę obejrzeć jakiś serial niż film. Seriale są, krótkie nie wymagają większego wgłębienia, wszystko, co się w nich dzieje wchodzi Ci na bieżąco w żyły i tyle. Na film potrzeba więcej czasu, a w tygodniu to tak czasem ciężko.

Swoje zapotrzebowanie na seriale zacząłem gdzieś tak pod koniec klasy maturalnej, gdy zamiast przygotowywać się do egzaminu dojrzałości katowałem sezony Scrubsów. Potem w ruch poszło wszystko z How i Met Your Mother czy Big Bang Theory na czele. Po drodze trafiłem gdzieś na Friends i tyle...

Kiedy jakieś parę miesięcy temu zdecydowałem się od nowa obejrzeć ten serial, nie spodziewałem się, że zmienię sobie hierarchię ulubionych seriali (która wyglądała: Scrubs, Big Bang Theory, Always Sunny in Philadelphia, How I Met Your Mother i tak dalej, gdzieś tak pod koniec chyba nawet usadowiło się My, Wife and Kids). Wcześniej Friends uważałem za serial dobry, ale też odrobinę ciut przereklamowany. Fajny, ale bez fajerwerków. Ot do obejrzenia, tylko po to by zabić sobie czasy (bo np. Scrubs ogląda się do bycia zajebistym jak dr Cox, How I Met dla bycia zajebistym jak Marshall etc.).

Raził mnie wtedy stary styl komedii lat 90. Czyli jakiegoś dziwnego poczucia bliskości z całym gronem postaci. Nie wiem, chyba dorosłem, na pewno częściej się myję, ale jednak jestem w trakcie 9 sezonu i zacząłem uważać, że Friends to najlepszy serial komediowy, jaki kiedykolwiek miał miejsce. Podoba mi się w nim prawie wszystko od sposobu prowadzenia i rozciągania historii na sezony (podczas gdy, w How I Met Your Mother zabrakło pomysłu na Barneya od jakiegoś 4 sezonu i jego związku z Robin). Mamy 10 sezonów a każdy pociąga jakoś całą historię wkraczania w jak najbardziej dojrzałe życie szóstki przyjaciół w taki sposób, jaki by za pewne się potoczyła.

Wielkim plusem Friends jest duży poziom absurdów. Phoebe rodząca trojaczki dla swoje brata (bez obaw! sztuczne zapłodnienie), hodowanie kur czy kaczek w domu, ojciec Chandlera będący homoseksualnym transwestytą. Wiele takich smaczków jest przez całe 10 sezonów. A wszystko to przy świetnie rozłożonych bohaterach, z których tylko jedna jest tak naprawdę nijaka i można było ją inaczej rozegrać (Monica). Poza tym mamy niegrzeszącego rozumem, ale przystojnego Joeya (takie założenie serialowe, nie moja osobista ocena...) mądrzącego się wszem i wobec Rossa, odrobinę zakręconą Phoebe, kompletnie nietaktowną Rachel czy kapitalnie sarkastycznego Chandlera. No mieszanka wybuchowa. Przez to trudno jest znaleźć wybijającą się postać, na której opierałby się serial, co chyba ostatecznie udowodnił fakt, że spin off Joey nie znalazł sobie tyle fanów co oryginalne Friends.

Plusem jest też fakt, że jak przystało na wielką produkcję w serialu tym występuje cała gama sław. Gary Oldman, Tom Selleck, Bruce Willis, Brad Pitt a to tylko paru, bo pojawiła się też śmietanka żeńskich postaci jednak ich nazwiska są zbyt skomplikowane bym pisał je z pamięci a do googla mam daleko...

Nie zaskoczy chyba nikogo fakt, że zakochałem się w tym serialu niemalże jak w katowanych przeze mnie Scrubsach. W tym momencie nawet ich przebijają, bo każdy kolejny sezon trzyma poziom, (choć z tego, co pamiętam ostatni najmniej) a w Scrubsy się trzeba jednak wkręcić by podobało się tak jak Scrubsi powinni się podobać. Tak czy inaczej Friends to spoko serial przybijaj mu pieczątkę "Znak Jakości Siudy" i z niecierpliwością czekam na film, który nigdy nie powstanie, bo aktorzy umrą z nadmiaru gotówki.

Tu i teraz, czołóweczka:

3 komentarze:

  1. Przychodzą w takie dni w życiu mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń
  2. A tam Monica też fajna, też bardzo łatwo ją określić i jest idealnym dopełnieniem Chandlera, w sensie na odwrót. Zawsze bawiło gdy wszyscy się jej bali albo gdy na kogoś czekała przez chwile to zdążyła pół domu usprzątać.

    Xavi z tej strony.

    OdpowiedzUsuń